Naród nasz waleczny i czasu pokoju nie lubi. Kiedy nie trzeba już się wkurwiać na Rosjan i Niemców (choć i tutaj zdania są podzielone), z iście cyrkową zręcznością wyszukujemy sobie inne cele do nielubienia (zamierzony eufemizm).
Nie ma czasu na banały, więc odpuśćmy sobie walki na froncie PO-PiS, bo są już nudne, oklepane i kto wie, czy jesienią się nie zakończą rozejmem. Odpuśćmy sobie front walk ateuszów bez krztyny przyzwoitości z katolami, którzy jako jedyni w tym kraju poznali PRAWDĘ. Odpuśćmy sobie wojnę palących z niepalącymi (zainteresowanych odsyłam do ostatniej płyty Świetlików). Zajmijmy się czymś autentycznie ciekawym - wojną dzieciorobów z egoistycznymi hedonistami. Tam dopiero są jaja.
W ostatnim wpisie posłużyłem się tym oto plakatem, nie wiedząc nawet, że wokół niego już i tak rozpętała się internetowa burza:
Później na jednym z fanpage'ów na Facebooku znalazłem wpis o najróżniejszych formach protestu przeciwko:
"inkwizycyjno-macicznym kampaniom pro-life".
Muszę przyznać, ładnie napisane. Tyle że tego typu "inkwizycyjno-maciczne" kampanie będą, niestety, coraz częstsze. Sam czuję gęsią skórkę, gdy widzę tego typu kiczowate slogany, lecz - cholerka - rozumiem je i doskonale zdaję sobie sprawę, że jak tak dalej pójdzie, to na starość nawet na chleb ze smalcem nie będzie mnie stać, bo ktoś niestety na moją emeryturę musi zarobić, a tu dupa. Inna sprawa jest taka, że gdyby miast durnych plakatów, zaczęto dbać o godziwą opiekę socjalną (nie tylko dla bezrobotnych matek z dziesiątką dzieci, lecz dla każdego, kto chce zostać rodzicem), pewnie efekt byłby lepszy. Ale nie o tym.
Powiedzmy sobie szczerze, bez owijania w bawełnę politycznej poprawności. Na froncie walk pomiędzy tymi, którzy bez dzieci świata nie widzą, a tymi, którzy nie widzą świata z dziećmi u boku, rządzi pogarda jednych do drugich. Skryta za dowcipem, ogładą, erystycznymi popisami, pierdoleniem o cnotach i obowiązkach człowieka (ci z dziećmi) oraz równie irytującym pieprzeniem o wolności, robieniu kariery i samorealizacji do zasranej śmierci (ci bez dzieci). A czasy takie radosne nastały, że nawet jak kasjerka awansuje na kierowniczkę sklepu, od razu zaczyna sobie robić dobrze, nawijając na prawo i lewo o tym, jak to się samorealizuje.
Pogarda jednak sprzęgnięta jest z czymś jeszcze - najzwyklejszą na świecie zazdrością. Mamusie z wózkami i tatusiowie w rozklekotanych kombiakach co jakiś czas patrzą z tęsknotą na tych, którzy może i pracują ponad miarę, lecz za to weekendy są tylko ich; mogą sobie w piątek dać w palnik, bo wiedzą, że w sobotę, prócz leczenia kaca, i tak nie mają zbyt wielu obowiązków. Jak nie zazdrościć tym, którzy swe ciężko zarobione pieniądze mogą wydawać na swoje hobby, wakacje (niekoniecznie 4-dniowe nad Bałtykiem), dobre ciuchy, dobre buty, kino, imprezy. Jak nie zazdrościć mężczyznom, którzy cały czas mogą sobie pozwolić na luksus flirtowania i inwestowania tylko i wyłącznie w siebie. (Swoją drogą, ów "piwny" brzuszek, który pojawia się u tatusiów, niekoniecznie jest od piwa, lecz od resztek, które ojcowie muszą zjadać po swych dzieciach, gdyż żal im wyrzucać jedzenie, skoro kwota na koncie nieubłaganie zbliża się do debetu).
Mamusie i tatusiowie często czują tęsknotę za owym niezobowiązującym egoizmem, lecz wiedzą, że on już nigdy nie wróci, dlatego im bardziej go zazdroszczą, tym głośniej krzyczą, że OBOWIĄZKIEM ISTOTY LUDZKIEJ JEST PROKREACJA!!! Bo już nic innego nim nie zostało.
Lecz tutaj rzecz dziwna. Przecież owi radośni i samorealizujący się egocentrycy powinni co najwyżej machnąć ręką na owe płaczliwe pitolenia. Skoro ktoś nie chce mieć dzieci, nie przekona go do tego żadna, nawet najskuteczniejsza kampania pro-life. Więc - olać to!
Jednak nie. Widocznie owe kampanie jakoś uwierają, w jakiś czuły punkt uderzać muszą, skoro automatycznie tak wielkie oburzenie wywołują. Może owe apele o poszanowanie ludzkiej wolności i niezależności są tylko przykrywką do niewygodnej myśli, która czasami się pojawia w umysłach łaknących wrażeń światowców: kurwa, a może faktycznie kiedyś będę tego wszystkiego żałował... No kochani, nie jest tak? Tę myśl trzeba jak najszybciej zagłuszyć, najlepiej manifestacją, jak to się pięknie samorealizujemy i pniemy po szczeblach kariery.
Pod tym wszystkim kryje się jeszcze jedno pragnienie: każdy z nas chciałby być trzydziestolatkiem do śmierci, pracować góra do pięćdziesiątki, zarabiać ponad 5 patoli, przy tym wszystkim mieć czas na podróże, same przygodne i niezobowiązujące przygody erotyczne, jednak nie przekreślające istnienia tej drugiej połówki u naszego boku. Nauczyć się 15 języków obcych, na fejsie mieć od cholery zdjęć z samych egzotycznych miejsc i najdroższych restauracji, a na starość mieć po tym wszystkim godną emeryturę. (Przepraszam, nie na starość, lecz na późną młodość). A dzieci? Owszem - mieć można, lecz w taki sposób, by nie przeszkadzały w tych wszystkich powyższych poczynaniach, jednak powinny nas kochać, szanować i - jak to się mówi - wyjść na ludzi. A tak się, kurwa, nie da! Więc nie dziwię się tym, którzy świadomie rezygnują z potomstwa. Doskonale wiedzą, jak wiele mogą stracić. Tyle że ktoś, do jasnej ciasnej, te dzieci musi robić. I już choćby za to należy się rodzicom odrobina szacunku.
Albo mamy ciastko, albo zjadamy ciastko. Nie można jeść i mieć jednocześnie. To są elementarne prawidła logiki i nic na to nie poradzimy, choćbyśmy się posrali ze wściekłości. A najlepiej by było, gdyby dzieci mieli tylko ci, którzy autentycznie chcą je mieć, zaś nie mieli ci, którzy mieć ich nie chcą. To by było super. Tyle że bardzo często ci, którzy chcą, mieć nie mogą, a ci, którzy nie chcą - mają. No i są jeszcze ci, którzy sami nie wiedzą, czego chcą. Ale o nich pomilczmy, w końcu to blog dla dorosłych.