Kiedy nie byłem jeszcze tatą, wydawało mi się, że jedną z niewątpliwych zalet ojcostwa jest możliwość bliższego poznania tych wszystkich fajnych młodych mamusiek z placów zabaw. W krótkich bluzeczkach, legginsach, roześmianych, z włosami w lekkim nieładzie aż prosiły się, by podejść i wdać się w niezobowiązujący flirt. Tyle że nie posiadając dziecka, nie miałem żadnego powodu, by przekraczać kolorowe bramy tego typu przybytków. Dlatego też, gdy córka trochę podrosła, z nieukrywaną radością zacząłem się wybierać z nią na tak zwane huśtawki. No i muszę przyznać, że moje pierwsze spotkanie z obcą mamuśką na placu zabaw należało raczej do osobliwych.
Gdy przybyłem z córką na miejsce, nie było nikogo. Wsadziłem ją w huśtawkę odpowiednią dla jej wieku i począłem bujać, odlatując przy tym myślami - jak to pisał poeta - w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata. Po dziesięciu minutach przy karuzeli obok dosiadło się dwóch chłopców w wieku około 8-9 lat. Mała, widząc owe poruszenie, od razu zapragnęła przesiąść się na karuzelę. Wyciągnęła do mnie rączki, dając znać, że huśtawka już ją znudziła i chce czegoś innego. Wiadomo czego. Być bliżej chłopaków. No to podreptaliśmy w ich kierunku.
Załadowałem małą na karuzelę i zacząłem ją kręcić, przysłuchując się mimowolnie rozmowie chłopców. Wynikało z niej, że jeden z nich będzie mieć dzisiaj - cytuję - przejebane, bo niejaki Salceson chce mu po południu wpierdolić. Ustawka ma być pod jakimś płotem. No i trzeba się tam pojawić, gdyż nieobecność nie będzie usprawiedliwiona i rzutować zacznie złowieszczo na prestiż społeczny zainteresowanego.
Nie powiem, podziwiałem szczyla. Drobny jak kijanka, chudziutki, widać, że robi pod siebie ze strachu, lecz był nieustępliwy w swym postanowieniu starcia się z Salcesonem. W końcu spytałem, ile lat ma ów Salceson. Chłopak odpowiedział, że trzynaście. Oczyma wyobraźni od razu ujrzałem krępego gówniarza, pełnego kompleksów, trzymającego pod łóżkiem pornosy i bojącego się jak diabli ojca, który zapewne również wyglądał jak Salceson, tylko już trochę po terminie przydatności do spożycia. Jedynym sposobem małego Salcesona na rozładowanie lęku jest zapewne szukanie bójki z dzieciakami, których bez najmniejszych problemów będzie w stanie pokonać. Innymi słowy - chłopcy siedzący obok mnie stali się ofiarami wyjątkowo wrednego typa, który w przyszłości zmajstruje jakiejś siedemnastolatce dzieciaka i rozpocznie konsekwentnie prowadzoną karierę przytelewizyjnego piwożłopa.
Już chciałem coś mądrego odpowiedzieć, gdy nagle z pobliskiego domu wyskoczyła jakaś kobieta, drąc się na histerycznie: - Tomek! Tomek! Natychmiast marsz na obiad! Niby oczywista sytuacja, lecz coś w jej głosie mi mówiło, że to nie o obiad chodzi, ale o mnie. Kobieta podeszła bliżej, przyjrzała się chłopakom, przyjrzała się mnie, na końcu przyjrzała się mojej córce, aż wreszcie... ulga pojawiła się na jej twarzy. Oto zrozumiała, że jej Tomeczek nie rozmawia z jakiś przyhuśtawkowym pojebańcem, pragnącym go nakłonić do fellatio za Snickersa, lecz zwykłym ojcem, który pojawił się na placu zabaw w najzupełniej poczciwych zamiarach. Chociaż cień podejrzliwości cały czas jej nie opuszczał. Może nawet pomyślała - patrzcie, jakie sprytne te zboczeńce teraz, już z własnymi dzieciakami przychodzą. W każdym razie na dowidzenia rzekła: - Dobrze Tomuś, zostań jeszcze chwilkę. ALE NIE MASZ WŁAZIĆ NA DRABINKI, BO ZNOWU Z NICH ZLECISZ! I odeszła, zerkając jeszcze raz czy dwa przez ramię.
Chwilę później córci karuzela się znudziła i poszliśmy do domu. Do dziś nie powróciliśmy na ten plac zabaw. I tak był chujowy.
Pamiętam jeszcze kilka innych mamuś, lecz opowiem o nich później. Tak czy owak - z miłego, niezobowiązujące flirtu póki co nici.
fajnie się ''ciebie'' czyta :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Tylko dlaczego "Ciebie" zostało wpakowane w cudzysłów? :) W każdej wersji siebie nadal jestem sobą. :) Pozdrawiam.
Usuń