Kolejna zima, a śniegu ni ma - śpiewał przed laty żywy klasyk Kazimierz Staszewski. Inny klasyk mruczał: I dreaming of a White Christmas, i co roku, kiedy słyszę owe wersy w radiu, zastanawiam się, czy nie jest to przypadkiem piosenka o moim regionie Polski. Nie wiem, jak u was, ale u mnie nie było białych świąt od... dobrych pięciu, albo i sześciu lat.
Mym osobistym rytuałem stało się grudniowe sprawdzanie prognozy długoterminowej oraz łudzenie się nadzieją, że w tym roku może, może z dwa płatki śniegu spadną. Byle było trochę jaśniej w tym i tak ciemnym grudniu. Niestety, póki co zapowiada się kolejna jesienna gwiazdka.
Nienawidzę tej grudniowej ciemnicy. Gdy zawożę córkę do przedszkola, jeszcze jest ciemno, gdy wracam z pracy do domu, już jest ciemno. Są dni, że światło jest włączone cały dzień. Są takie poranki, które sprawiają wrażenie, jakby słońce już nigdy nie miało wzejść. Nie bez powodu Boże Narodzenie usytuowano w grudniu. Wyobraźcie sobie ten miesiąc bez światełek na rynkach, bez kolorowych świerków i bez tej nadziei, że oto znowu nadchodzi kilka wyjątkowych dni w roku. Bez świąt grudzień byłby remakiem listopada, lecz o wiele mroczniejszym i smutniejszym od pierwowzoru.
Tylko tego śniegu brak. W TV George Michael tarza się już w białym puchu i śpiewa "Last Christmas", w każdej reklamie Mikołaj popierdala po niebie saniami, by wreszcie wylądować na jakimś ośnieżonym dachu, a ja patrzę przez okno i widzę tylko jesienną słotę, mgłę i dymy z kominów. Kurwa, jak smutno w takim krajobrazie wyglądają choinki. Brak mi może nie tyle śniegu, ile słońca.
Marudzę, nie? Ostatecznie wiem przecież, że nie o śnieg w tym wszystkim chodzi, nie o Mikołaja, nie o prezenty, lecz o tych, z którymi usiądziemy 24 grudnia wspólnie do stołu...
W tym roku wigilię spędzam u teściów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz