środa, 16 września 2015

Mamuśki z placów zabaw (część druga)

Oj, kończy się czas placów zabaw. Jeszcze tylko wrzesień, trochę piździernika (sic!) i huśtawki, piaskownice, drabinki zasną snem zimowym, służąc jedynie żulikom i młodym fanom tanich alkoholi do spotkań towarzyskich.

Tym bardziej muszę się pospieszyć z dokończeniem tematu, który zainicjowałem TUTAJ. W pierwszym wpisie przedstawiłem tylko jeden przykład mamuśki przyhuśtawkowej, mianowicie kobiecinę, która wszędzie widzi potencjalnego pedofila. Z tego też powodu obecność faceta na placu zabaw zawsze jest dla niej wysoce podejrzana. Nie ważne, że facet po prostu wpadł tam, by spędzić razem z trzyletnią córką popołudnie.

Teraz czas na dalsze gatunki i podgatunki mamusiek spotykanych na placach zabaw.

Wpierw jednak przypomnę: w ojcostwie zawsze kręciła mnie wizja obcowania z tymi wszystkimi fajnymi babkami, które można spotkać na tych kolorowych przybytkach dla dzieci. A przynajmniej z punktu widzenia bezdzietnego samca wydawały się one fajne. Gdy już szczęśliwie dorobiłem się dzieciaka, i tym samym zyskałem przepustkę do świata huśtawek, okazało się, że te wszystkie mamuśki gdzieś się zmyły.

Kogo zatem można przy karuzelach spotkać?

Wpierw słychać MATKĘ KWOKĘ. Wybitnie wkurwiający okaz. - Antoś! Nie wchodź tam! Nie biegaj, bo się spocisz! Nie właź na drabinkę, bo spadniesz! Nie tak szybko! A napij się! A zjedz coś! A pies trącał taką zabawę! W efekcie maluch, zamiast buszować z innymi dzieciakami po placu, stoi tylko zdezorientowany, bo chciałby, ale nie może. Matka kwoka generalnie uważa place zabaw za zło konieczne, więc chwała jej za to, że pozwala młodemu/młodej chociaż sobie popatrzeć, jak inne dzieciaki się bawią. Tyle że swym zachowaniem nie tylko krępuje dziecko, ale też rzetelnie wnerwia innych rodziców przebywających w jej otoczeniu. Widzicie sami, że o zagadaniu do takiej, to nawet nie ma mowy. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się fajną laską, czar pryska, gdy tylko otworzy paszczę.

Innym ciekawym okazem jest MAMA NOKIA. Wchodzi dziarsko na teren placu zabaw. Jej tyłek zazwyczaj opinają legginsy, piersi zerkają zza dekoltu. Człowiek myśli - nieźle się zaczyna. Niestety, gdy tylko wypuści dzieciaka z wózka, wyciąga z kieszeni komórkę i rozpoczyna maraton rozmów o dupie Maryni, przeplatanych bardzo ważnymi/śmiesznymi/tragicznymi/ pilnymi SMS-ami. Co jakiś czas tylko zerknie, czy dzieciak żyje, i z powrotem zaczyna wlepiać gały w ekran telefonu.

Czasami zadba o urozmaicenie. Mianowicie spaceruje sobie po całym placu, napierdzielając do słuchawki różne rzeczy - No, no... Aha... Może w przyszły weekend, bo Anka ze szpitala wychodzi... I jak w "Dniu świra": - A w nocy śpię, śpię... A w dzień kupuję, kupuję... Nie, żebym podsłuchiwał, lecz po prostu trudno Mamy Nokii nie słyszeć. Tak czy owak, jeśli ktoś umie gadać tylko z telefonem, trudno go sprowadzić na teren wielce trudnej sztuki rozmowy face to face.

Czasami zdarza się MAMA NERWUS. Jeszcze dobrze nie wejdzie, już wyciąga fajkę, odpala, zaciąga się neurotycznie. Jak usiądzie na ławce, to szyje nogą. Jak wstanie, co chwila nerwowo odgarnia włosy. I pali. Nie skończy jednego papierosa, już odpala drugiego. Czasami dzieciak podejdzie do takiej: - Mama, chcę pić. Ona wtedy na to: - Teraz chcesz pić?! TERAZ CHCESZ PIĆ?!!! Pytałam się, pytałam przed wyjściem z domu, czy chcesz pić?!!!! To królewicz mówi, że nieee!!! A teraz niby skąd mam ci picie wytrzasnąć? Do butelki naszczać?!!! Baw mi się ładnie i dupy, synek, nie zawracaj, bo mama ma już dość problemów... 

Zazwyczaj w tym momencie Mamie Kwoce przemyka myśl: Jak tak można do dziecka się odzywać, natomiast Mama Nokia mówi cicho do telefonu: Ankaa, ale akcja tutaj się odpierdala. Jakiejś kretynce się chyba klimakterium rozpoczęło... No, mówię ci. Czekaj, może fotkę jej pyknę...

A ja obserwuję to wszystko z boku, co jakiś czas zerkając na córkę, która właśnie stara się wdrapać na zjeżdżalnię od niewłaściwej strony, i myślę sobie, że moja żona to jednak anioł. Poza tym, jest o czym na blog pisać. Między Bogiem a prawdą, to tematów jest zaiste sporo, lecz muszę włączać co jakiś czas autocenzurę, by mnie nie zidentyfikowano. Dla własnego dobra wolę zostać anonimowy.

A do mamusiek z placów zabaw jeszcze wrócę, bo to temat zaiste ciekawy i pobudzający we mnie nerw satyryczny. A lubię w sobie ów nerw pobudzać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz