poniedziałek, 15 czerwca 2015

Uczmy się od kobiet

Panowie - dziękujmy za emancypację kobiet. Dziękujmy feministkom za wytrwałe uświadamianie ludzkości, jak to gnębioną przez wieki istotą była kobieta. Tym bardziej, że większość przekazu feministek to najczystsza prawda. Długo sobie ludzki samiec folgował - co do tego, nie ma wątpliwości, lecz nigdy, powtarzam, nigdy w dziejach mężczyzna nie miał tak dobrze, by cokolwiek nie zrobił, było bądź słuszne, bądź godne współczucia.

Kilka przykładów:

Kobieta nie może się zrealizować jako matka, gdyż musi wpierw uzyskać odpowiednią pozycję w firmie. Współczujmy. Wszak okrutny to system, który zmusza kobietę do takich wyborów. Co nie zmienia faktu, że jeszcze nie tak dawno dbający tylko i wyłącznie o swą karierę facet byłby moralnie podejrzaną mendą, potrafiącą zainteresować tylko zblazowane gówniary.

Inny przykład - kobieta rezygnuje z kariery, by się realizować jako matka. Współczujemy. To przecież na fundamentach męskiego szowinistycznego świata zbudowano tak opresyjne warunki dla rodzicielek. Zaś facet biorący urlop tacierzyński, nawet gdy go bierze w kluczowym momencie swej kariery, będzie w najlepszym wypadku tylko anomalią społeczną (którą faktycznie jest), w najgorszym zaś pipą z fallusem. I nie pomogą wyznania, jak to się realizujemy, i jak to cudnie odkrywać w sobie tę kobiecą cząstkę męskiej natury. Kobiece czasopisma będą, co prawda, roztkliwiać się nad tą nowoczesną wersją męskości, lecz w głębi serca trudno większości kobiet wyobrazić sobie, by ów superfacet, tańczący z pieluszkami i talkiem cały dzień, miał pod jego koniec zerżnąć je, jak na samca przystało.

Tfu! Herezje. Może i tak, lecz to właśnie za herezjami najczęściej kryje się bolesna prawda. Kilkakrotnie w pismach dla pań spotkałem się z opinią, że faceci przejmujący role mamuś, może i są niewymiernie bardziej pomocni w domu, lecz bzykają się statystycznie dużo rzadziej od swych oldscholoowych kolegów.

Kolejny przykład, coraz częściej spotykany w prasie kobiecej - mianowicie mamy, które z jakiegoś powodu nie potrafią szczerze pokochać swych dzieci. Nie mam zamiaru z tego drwić, gdyż to autentycznie dramat, zatem współczujemy, ale... ojciec, który wpierw spłodził dzieciaka, a potem go olewa, to nadal klasyczny przykład doszczętego bydlaka. Tyle w temacie.

Na koniec scenka rodzajowa spoza tematyki rodzicielskiej. Oto kobieta kupuje sobie wielgachnego dildosa. Brawo! Jaka odwaga, jak pięknie manifestuje swe potrzeby. To na pewno jej pomoże w paznaniu swej seksualności. Nauczy się swego ciała i będzie miała odwagę mówić, czego oczekuje w łóżku. Następnym klientem jest gostek, który chce kupić sobie sztuczną waginę... Współczujemy? W najlepszym wypadku. Na ogół czujemy mieszankę politowania z obrzydzeniem.Tylko ostatni frajer kupuje takie gadżety.

Wyolbrzymiam. Wiem. Wybaczcie. Lecz do cholerki, my, ojcowie, też mamy swoje dramaty, też chcemy być utuleni. A jesteśmy już od momentu iniekcji swych plemników w ciało kobiety na przegranej pozycji. Bo jesteśmy tylko tymi, co wpadli sobie podupczyć, bo to nie my nosimy dzieciaka w brzuchu, to nie my musimy rodzić, to kobieta jest SKAZANA na siedzenie z dzieciakiem w domu, a nawet jak wraca do pracy, przeżywa to dużo boleśniej niż facet. Ciągle, kurwa, pod górkę, tylko dlatego, że nam bozia poskąpiła pochwy!

A chciałbym taką historię kiedyś przeczytać: oto mężczyzna, który bardzo, ale to bardzo kocha swą kobietę. Kobieta pragnie mieć dziecko, on niekoniecznie, lecz nie wyobraża sobie życia bez niej, więc zgadza się zostać ojcem, wbrew własnym uczuciom. Gdy dzieciak się rodzi, wpierw czuje tępe poczucie obowiązku, nie ojcowską miłość. Musi wypracować ją w sobie, niczym trudną sztukę walki. Treningi są mordercze, wręcz gwałcące jego psychikę, lecz on wmawia sobie, że to jest właśnie dojrzałość, i że tylko w ten sposób wejdzie do grona prawdziwych facetów. Okłamywanie siebie boli, lecz wreszcie przynosi skutki, cholerka, przynosi. Może nie jest ojcem na miarę Roberta "Litzy" Friedricha, lecz na tyle dobrym, że dzieciak kilka razy na dzień mówi mu, jak bardzo go kocha. Piękna scena, lecz nikt nie wie i nigdy się nie dowie, jak kurewsko trudną pracę musiał wykonać, by osiągnąć ten poziom wtajemniczenia. Do dzisiejszego dnia czuje czasami, że żyje cudzym życiem i nadal się dziwi,że ktoś mówi mu tato, choć bez wątpienia kocha i jest kochany. A cała ta historia streszcza się jednym słowem: poświęcenie.

I jak? Współczujemy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz