wtorek, 2 czerwca 2015

Born to be wild

Ok. Zacznijmy do tego, że ojcowska miłość od pierwszego wejrzenia okazała się w moim przypadku mitem. Na pewno znacie tę tezę, że matka zaczyna kochać dziecko już w momencie, gdy się dowie, że jest w ciąży, natomiast ojciec dopiero wtedy, gdy ujrzy po raz pierwszy swą pociechę. Otóż, o ile w przypadku mojej żony (nazwijmy ją Ania) sprawdziło się to w 100% (a może nawet i w 200%, gdyż czasami wydaje mi się, że - dajmy na to Ania - pokochała - dajmy na to Oleńkę - na długo przed zagnieżdżeniem się pierwszych komórek Oleńki w jej macicy), o tyle u mnie zupełnie się to nie sprawdziło.

Niestety, jak przez mgłę pamiętam moment, gdy położne wyniosły z sali operacyjnej Oleńkę (cesarka). Spytałem się tylko, czy jest zdrowa. Położna odparła, że zrobiłem córę na dziesiątkę. Chwilę wcześniej rozmawiałem z kumplem, który chwalił się, że wieczorem wybiera się na koncert reaktywowanego Faith no More. Pomyślałem wtedy - cholerka, jak się uwinę szybko w tym szpitalu (tak, tak, ja się uwinę, nie żona, ani też nie Oleńka), MOŻE JESZCZE ZDĄŻĘ UJRZEĆ NA ŻYWO MIKE'A PATTONA. Właśnie takie myśli chodziły mi po głowie, gdy za ścianą żonie rozkrawano brzuch. Dopiero z perspektywy lat widzę, że nie miałem najmniejszego pojęcia, jak bardzo radykalnie zmienia się właśnie moje życie....

Gdy niedawno przejrzałem blogi pisane przez ojców (pobieżnie, przyznaję), ukazał mi się model ojca odpowiedzialnego, przejętego swym ojcostwem, lubiącego dawać rady, pouczenia i manifestującego bardzo odważnie swe rodzicielskie brzemię. I pomyślałem wtedy: kurwa, w życiu nie byłbym w stanie prowadzić takiej strony. Nie mam zamiaru dawać żadnych porad, ani też piać z radością, jak to cudownie się realizowałem wynosząc pieluszki. Nic z tych rzeczy. Interesują mnie raczej te momenty, kiedy ojciec autentycznie staje na skraju wytrzymałości - nerwowej, psychicznej, fizycznej. Kiedy ma ochotę się wydrzeć: pierdolę to wszystko, idę na piwo, wracam za tydzień - lecz tępe poczucie obowiązku powstrzymuje go przed tym. O tym będzie ten blog. O podkurwieniu ojca. A czasami o innych rodzicach - mamusiach i tatusiach, którzy zbyt łatwo zapominają, że człowiek nie może być tylko mamą lub tylko tatą.

Tylko nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Kocham córkę (choć przyznam, że droga do tej miłości była pokrętna) i uważam, że w rankingu tatusiów raczej ostatniego miejsca bym nie zajął, tyle że...

ojcostwo nigdy nie było stanem pożądanym przeze mnie. Nie chodzi też o to, że myślałem o nim z niechęcią. Generalnie - wcale o nim nie myślałem. Gdy dowiedziałem się, że właśnie dołączyłem do grona tatusiów, przyjąłem to racze ze spokojem. Praca jest, umowa na stałe jest, fajna mamuśka o boku jest... dobra, już mogę być tym ojcem. O Bogowie! Co ja wtedy wiedziałem o życiu? Nic!

Dzięki Ci córeczko za te liczne iluminacje, których doznałem dzięki Tobie. Czasami potrafisz wkurwić, lecz kocham Cię nad życie.

Miłej lektury.  :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz