|
Z filmu "Wakacje" Harolda Ramisa |
Czasami wydaje mi się, że Adaś Miałczyński to wzór i ostoja zdrowia psychicznego - gdy tylko porównać go ze mną. Wrażenie to nasila się wyjątkowo mocno tuż przed urlopem. Wiele znajdę powodów, by szarpać się całymi nocami ze swą udręczoną przedwakacyjną duszą. Wszystkie te rozważania można by zbyć śmiechem, gdybym jechał na wakacje sam, ewentualnie tylko z żoną. Lecz jedziemy z trzyletnią córką. I choćby z tego powodu wszystko się może podczas urlopu wydarzyć.
Obawa pierwsza: po drodze samochód się spieprzy. Wiem, wiem, Europejczyk gardzi wakacjami, na które musi jechać własnym autem. Cóż - w tym roku (i w kilka poprzednich zresztą też) jedziemy nad Bałtyk. Dlatego też kolejną igiełką w me serce są powszechne doniesienia, że nad polskie morze to tylko wiejskie sznurki zaiwaniają. Skoro tak, musicie przyjąć do wiadomości, że czytacie blog wiejskiego sznurka. Przykro mi.
Zatem - psuje się samochód. Dlatego przed wyjazdem zawsze oddaję auto do mechanika, by ewentualne usterki wyeliminował. O dziwo, za każdym razem jest ich więcej, niż pierwotnie zakładałem. Wiąże się to zawsze ze sporymi i nieprzewidzianymi kosztami, to zaś z kolei powoduje nadszarpnięcie (i tak niewielkiego) urlopowego budżetu. No i wkurw gotowy. Już widzę oczyma wyobraźni, jak szczędzimy na wszystkim nad tym pieprzonym morzem. "Tata! Chcę balon! Tata! Pić! Tata! Autka! Tata! Wata". Srata-tata, w dupę jebana, za przeproszeniem, mać! Nastawiają tego cholerstwa od Suwałk po Niemcy, a ty się z dzieciakiem szarp. Potem dochodzi jeszcze żonka szczebiocąca, że można by pojechać jeszcze tutaj, jeszcze tam, a jak już tu jesteśmy, to można jeszcze tę fajną knajpkę, wiesz, odwiedzić. Idziemy na plażę? Fajnie! Trzeba tylko dzieciakowi zabrać jedzenie i picie, sobie jedzenie i picie, z 7 babskich gazet, leżaczki, zabawki, ciuchy na przebranie, 4 ręczniki, no i dzieciaka. Bez dzieciaka się nie liczy. I już nawet nie chodzi o to, że to wszystko kosztuje. Zgadnijcie za to, kto te wszystkie cuda będzie targał?
Po tym wszystkim masz ochotę wieczorem na jedno, małe, chłodne piwko. Ewentualnie sześć. Wtem słyszysz: "No tak! Dziecku odmawiasz, ale sobie to już nie szczędzisz!". Więc pijesz szybko to jedno piwko, które czasami 12 zł potrafi kosztować, i wracasz do pokoju.
A już zupełnie fajnie jest wtedy, gdy tak w połowie drogi na miejsce wypoczynku żonka powie: "Wyłączyliśmy żelazko?". Dzwonisz wtedy do kogoś z najbliższych, by w wolnej chwili podskoczył do domu (klucze zostawione w pewnym miejscu) i sprawdził, czy wszystko ok.
Lecz to i tak nie załatwia sprawy. Ponure myśli krążą: A jak przyjdą nawałnice i nam chatę pod naszą nieobecność zaleje? Dach zerwie? Drzewo na nią spadnie? Tir się wpieprzy w mur? Wszystko się może zdarzyć. Albo inaczej: przecież mała od tej szemranej bałtyckiej wody może dostać jakiejś wysypki na całym ciele. I weź tu szukaj, chłopie, specjalisty.
No i gwóźdź programu, czyli myśli pod tytułem "Ciekawe, czy w pracy wszystko w porządku". Ja tu sobie leżę plackiem, a tam, cholery jedne, kombinują, jak mi etat obciąć. Wrócę po dwóch tygodniach i okaże się, że wakacje mi się baaardzo wydłużyły, tylko trzeba sobie rezerwację zrobić w Urzędzie Pracy.
No nic. Trzeba zacisnąć zęby i wypocząć. Może choć trafią się jakieś fajne kobitki, które będą propagować zacną i chwalebną modę na opalanie się bez staników. Lecz, jak znam moje szczęście, pewnie trafię na 60-letnią Niemkę.
I tak miną dwa tygodnie, a pod koniec będę myślał: szkoda, że już po. Tak fajnie było.