piątek, 1 lipca 2016

Krajobraz po bitwie

Zdjęcie z portalu Wirtualna Polska



Stało się. Euro 2016 skończyło się dla nas. Na osłodę można dodać, że w wielkim stylu. Sam się dziwię, że piszę Wam o piłce nożnej, gdyż - tak mówiąc po cichu i w sekrecie - piłkę nożną mam tam, gdzie dość niepolitycznie jest przyznawać, że się cokolwiek ma.

Ale w tym roku mnie poniosło. Każdy z pięciu meczów oglądałem niczym thrillery Hitchcocka. Przyglądałem się nie tylko bitwom na boisku, ale też rozkminiałem tę całą okołopiłkarską atmosferę.

Sam nie umiem tego wytłumaczyć, ale przez okres brylowania naszej drużyny na Euro wszystko, cholerka, było jakieś żywsze, prostsze, pełne optymizmu. W mej głowie zaś zaczęło się pojawiać coraz więcej myślenia magicznego...

 A to już niebezpieczne. Jednak moje rozumowanie zaczęło przebiegać tak: skoro pierwszy mecz oglądałem z córką i żoną, kolejny również obejrzę w tym samym składzie. I kolejny. I kolejny. Dwa dni przed meczem Polska - Portugalia, kumpel zadzwonił z propozycją, byśmy ów wiekopomny pojedynek obejrzeli w knajpie. Dzień później oddzwoniłem: - Dzięki, ale nie. Poprzednie udane mecze oglądałem z rodziną, to ten też będę, by nie zakłócić tej migotliwej struktury! No, cholera, najwyraźniej mnie popierdoliło.

Mało tego! Tuż po pierwszej bramce (naszej, słodka boziu, naszej, strzelonej w drugiej minucie) młoda zaczęła z lekka przysypiać. Nic dziwnego - 21:30 i czterolatka oglądająca mecz. Na pewno ją to interesowało, że ho ho! Tym niemniej zacząłem odczuwać jakiś nieskonkretyzowany dyskomfort. Przecież przy poprzednich meczach nie spała. Darła japę, przeszkadzała, latała z jakimś dziwacznym balonikiem po pokoju, zasłaniając mi ekran, ale nie spała. Na Portugalii zasnęła. I już wiedziałem, że nie, że koniec, że dupa zbita!

I chyba wtedy po raz pierwszy zrozumiałem ten cały pieprzony futbol. Pojąłem, że oni tam nie tylko biegają za piłką, nie tylko się pocą, podskakują, bronią i atakują. Oni tam, ni mniej ni więcej, spełniają nasze marzenia. Dają wiarę, że jeśli im się uda, to i nam. Całe życie pod górkę, całe życie w dupę, a teraz przepięknie. Teraz iluminacje. Teraz zwycięstwa.

I dlatego mnie ta przegrana tak zabolała. Gdyby nasi przez 90 minut grali jak dupy wołowe, powiedziałbym: cóż, zasłużyli sobie. Lecz przegrali z Portugalią dopiero w rzutach karnych. Dopiero. Tam nie ma winnych lub niewinnych. Tam jest tylko boski kaprys i nic więcej. Przez cały mecz człowiek sobie myśli: jak wygrają, to i ja wygram, kredyty pospłacam, stanowisko utrzymam, podrę ryja przy półfinałach. A tu dupa! Ktoś na górze zadecydował, że Błaszczykowski nie strzeli. Współczuję mu i jestem z nim całym sercem. To nie tak, że nie strzelił, to ktoś tam w górze za niego nie strzelił. I właśnie do tego kogoś mam żal.

Tej nocy śniło mi się, że moje biurko w pracy jest zawalone stosem papierów, niepomytych szklanek, lepkie, brudne i wsadzone do jakiegoś mrocznego pokoju. A nade mną ktoś krzyczał: do roboty! Do roboty!

Sen się skończył, czas wracać. Gratuluję chłopaki. W tym czerwcu żyłem waszymi zwycięstwami, choć generalnie piłkę nożną mam w dupie. Możecie to doliczyć do swoich tegorocznych sukcesów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz