piątek, 10 lipca 2015

O tak zwanej "polityce prorodzinnej"

Nie jest to nowy tekst. Napisałem go w lipcu 2013 na innym blogu - nie ważne jakim. :) Ciekawi mnie tylko, czy nadal jest aktualny. Czekam na opinie:



„Polityka prorodzinna” zatem… Właściwie to nie wiem, dlaczego silę się na ironię, pakując to wyrażenie w cudzysłów. Przecież polska polityka prorodzinna doskonale funkcjonuje i daje o sobie znać w wielu, często zaskakujących sytuacjach.
To właśnie jej echa wzbudzają wyrzuty sumienia u polskich samców, kiedy zakładają na siebie prezerwatywy. Ona też stoi za godną najwyższej pochwały i czci troską o embriony bestialsko zamrożone w laboratoriach ZŁYCH LUDZI, bawiących się przy pomocy in vitro w Pana Boga.
Jej oblicze ujrzała niejedna 14-latka, która efektem gwałtu lub zwykłej głupoty zaszła w ciążę, udała się do ginekologa, ten zaś powołał się na klauzulę sumienia bądź właśnie wytyczne polskiej polityki prorodzinnej i… odmówił dokonania aborcji. Swoją drogą, klauzula sumienia to jedyne sensowne wyjście dla bezbronnych i wrażliwych ginekologów-położników, którym nikt nie powiedział, z jakimi wyborami wiąże się ich profesja.

Wielce sensownym jawi się też sprzeciw orędowników polityki prorodzinnej związany z refundowaniem zabiegów in vitro. Ba, to nie tyle sensowne, ile bardzo mądre. Jeśli kogoś w Polsce nie stać na zapłacenie z własnej kieszeni za ów zabieg, z pewnością nie będzie też potrafił wyżywić rodziny, więc powinien tylko podziękować odpowiednim instytucjom, że w tak oto mądry i darmowy sposób oszczędziła mu trudów i znojów roli rodzica. No i oczywiście: żadnej edukacji seksualnej w szkole. Jak już to „wychowanie do życia w rodzinie”, koniecznie prowadzone przez panią katechetkę albo wuefistę. Nie ważne, że w kraju, gdzie in vitro nie jest refundowane, trudno założyć rodzinę w inny sposób, niźli poprzez seks. Ale i to ma swoją przewrotną logikę. Gównażeria nie może zbyt dużo wiedzieć o seksie, bo gdyby gimnazjalistki i licealistki przestały wpadać podczas wyskoków na dyskotekach i domówkach, dzieci by się rodziło jeszcze mniej. A co to za prorodzinna polityka, kiedy nie ma dzieci.
Tak, bez dwóch zdań, polityka prorodzinna w Polsce działa bez zarzutu…, do momentu przyjścia dziecka na świat. Wtedy już prorodzinność nie jest potrzebna. I to też słuszne. Jest matka, jest ojciec, jest dziecko – jest rodzina! Misja zakończona. Gratulujemy Pani, gratulujemy Panu, słodkie bobo, a teraz spieprzać do teściów na kwadrat, bo mamy jeszcze masę kondomów do przebicia, wiele embrionów do rozmrożenia oraz trza się uporać z wizją legalnych związków, tfu!, partnerskich. Skoczcie tylko do OPS-u po becikowe (które od 2013 roku już nie jest dla każdego) i możecie bawić się w mamę i tatę. Aha – jak miesięcznie macie 2000 zł na trzy osoby, to, niestety, żadne dopłaty was nie obejmują. Może to i przykre, ale jakże słuszne i wychowawcze. 2000 zł to kupa forsy, i jak ktoś nie potrafi za nie utrzymać rodziny, nie powinien też dostać żadnej innej pomocy, bo ją też niechybnie rozpierdoli na tańce i hulanki. Co innego rodzina 5-osobowa utrzymująca się z 1000 zł na miesiąc. Patrzcie jak oni się poświęcają, jacy oni… prorodzinni, mimo trudnej sytuacji nie plugawią swych genitaliów kondomami. Dajmy im te 300-400 zł więcej. Niech mają.
Generalnie jestem jak najbardziej za, by polityka prorodzinna ograniczała się tylko do ochrony embrionów, zygot tudzież usychających plemników wypuszczanych gdzie popadnie podczas stosunków przerywanych i innych onanizmów. Podstawowym jej plusem jest to, że jest całkowicie darmowa. Jednak jest też i paradoksalny minus – czułą obecność polityki prorodzinnej w sferze międzyludzkiej odczuwają tylko ci, którzy albo nie chcą mieć dzieci, albo też chcą, ale niekoniecznie w sposób zgodny ze Słowem Bożym. Tymi, którzy już dziecko posiadają, polityka prorodzinna specjalnie się nie interesuje.
Nie jestem specjalistą, ale może właśnie w tym należy dopatrywać się powodów coraz częstszych dzieciobójstw, i nie chodzi tylko o przypadki, które zaistniały medialnie. Trzeba być wielce naiwnym, by uznać, że proceder mordowania dzieci ogranicza się w Polsce tylko do sprawy Madzi oraz pani trzymającej swe dzieci w zamrażalniku. Jest w naszym kraju ogromne morze rodzin, gdzie z ojca na syna przechodzi nauka, że baba dać musi zawsze i wszędzie, natomiast z matki na córkę przekazywane są sposoby, jak zachować ciążę w tajemnicy, jak po cichu urodzić w piwnicy lub na strychu oraz jak w miarę sprawnie pozbyć się noworodka, najlepiej tak by zdążyć z obiadem.
Ale – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ważne, że to wszystko po bożemu. To, co znajduje się w kobiecej macicy, nie należy do niej, lecz jest boskim darem, więc należy to chronić, przynajmniej póki nie wyjdzie na świat. To słuszne, zacne i pobożne. A przede wszystkim – nic nie kosztuje.


2 komentarze:

  1. Nooo...tekst niestety dalej aktualny. Od siebie dokładam chroniczny brak żłobków, już nawet nie tylko państwowych (u mnie w mieście dostaniesz miejsce w takowym tylko wtedy, gdy masz tysiaka na siódemkę lub wychowujesz dziecko samotnie). Ciężko się dziwić, że ludzie nie chcą mieć dzieci, skoro są skazani na siedzenie w chacie przez 3 lata po jego narodzinach o ile nie mają wolnej babci pod ręką, bo zarabianie na opiekunkę trochę mija się z celem, chociaż to z mojego punktu widzenia chyba wciąż lepsze od nierobienia niczego poza ciąglym siedzeniem w pieluchach ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostro! Ale jakże aktualnie.

    OdpowiedzUsuń