wtorek, 14 lutego 2017

Pieprzyć Konfucjusza, czyli o ukochanej pracy

"Dzień świra", reż. Marek Koterski
Znacię tę mądrość?
Wybierz pracę, którą kochasz, a nie będziesz musiał pracować nawet przez jeden dzień w swoim życiu.
Mądry Konfucjusz ukuł  to powiedzonko jeszcze przed narodzeniem Chrystusa i od tego czasu prześladuje ono ludzkość. Ile razy słyszeliście w młodości: najważniejsze, byś robił to, co lubisz; praca musi sprawiać przyjemność; niech twą pracą będzie twoje hobby... i inne takie? Pewnie sporo.

Mi też się wydawało, że klucz do szczęścia wiedzie przez zamianę swego hobby w pracę zarobkową. Ale wiecie, co się staje, gdy zamienisz swe hobby w swą pracę? Właśnie to - hobby przestaje być hobby, a zaczyna być pracą.

Jeśli jeszcze nie zrozumieliście, co mam na myśli, spróbuję inaczej. Wyobraźcie sobie wasze ulubione danie. To, które na samą myśl o nim wywołuje u was wzmożoną pracę ślinianek. Takie, że normalnie orgazm od języka po żołądek. Macie? Super. A teraz wyobraźcie sobie, że musicie to danie jeść przez pięć dni w tygodniu po osiem godzin. Mało tego, przez cały ten czas stoi nad wami jakiś mega wkurwiony kucharz i mówi wam, że musicie jeść szybciej, bo talerze potrzebne, albo że musicie jeść szybciej, bo na wasze miejsce czekają setki innych, którzy też są gotowi żreć wasze ulubione danie przez pieć dni w tygodniu. A po pięciu dniach przychodzi weekend. I co wtedy robicie? Na pewno nie szykujecie na obiad ulubionego dania. Dlaczego? Bo rzygacie na samą myśl o nim.

No dobra - powie jakiś mądrala - owa analogia jest, przyznajmy, efektowna, lecz tyczy się tylko pracy na etacie. A prawdziwe hobby wymaga przecież bycia kreatywnym, bycia niezależnym, słowem - bycia szefem samego siebie. No dobra, zabawmy się w taki scenariusz.

Macie swoje ulubione danie. Dochodzicie do wniosku, że spełnieniem waszych marzeń jest nie tylko umilanie wolnego czasu poprzez konsumowanie tego dania, ale też zarabiania na nim. Zakładacie prywatną działalność. Nagle okazuje się, że nie tylko wy macie ochotę zarobić na swym ulubionym daniu. Zarobić pragnie też państwo, które bardzo chętnie pożera forsę zebraną na tym rarytasie. Ale to nie wszystko. Musicie też przekonać odbiorców, że wasze ulubione danie zasmakuje także im. I w ten sposób wpływacie na ogromny oceanie ludków, których jedynym celem jest potrzeba sprzedania jak największej ilości swego ulubionego dania. Uruchamiacie promocję. Reklamy, spoty, kanał na YT, obecność na portalach społecznościowych. W pewnym momencie zaczyna brakować wam rąk do pracy. Zatem zatrudniacie pomoc. Czasami pomoc podziela wasz zapał do ulubionego dania, czasami nie; niezależnie jednak od tego, pomoc pragnie przede wszystkim być opłacona. W sumie ma głęboko w dupie, że próbujecie sprzedać największą miłość waszego życia. Chce tylko zarobić. I nawet nie wiecie kiedy, zamieniacie się we wkurwionego kucharza, krzyczącego na podwładnych, że powinni żreć szybciej, efektywniej i wyrabiać 150% normy.

A wakacje? Jakie wakacje?! Przecież trzeba wymyślić jesienną odsłonę waszego dania, bacznie obserwować konkurencję, która tylko czyha, by wetknąć nóż w plecy, pilnować pracowników, by przypadkiem nie wynosili z pracy waszego ulubionego dania i sprzedawali na lewo. Poza tym, co niby miałbyś robić na tych wakacjach? Żreć swoje ulubione danie? No chyba ktoś tu najwyraźniej ochujał.

Czy nam się to podoba, czy nie, praca zawsze będzie naszym przekleństwem, warunkiem koniecznym, bez którego nic nie ma prawa się udać, kamieniem u nogi, krzyżem, katorgą, przykrym obowiązkiem. Zaklinam was - nie zmieniajcie swego hobby w to cholerstwo, bo wtedy nie zostanie wam żadne miejsce, w które moglibyście się przed pracą schować. Praca jest obowiązkiem, hobby jest ukojeniem. I niech tak zostanie. Serio, wiem, co mówię.

Aha - jeszcze jedno. Spece od coachingu, trenerzy, mentorzy i inny pokurwieńcy taplający się w tej ohydzie, jaką jest rynek kapitalistyczny, będą wam wmawiać, że przez całe życie musisz się starać, by być najlepszym. By być zawsze o pół kroku do przodu, by przewidywać, analizować, zaskakiwać. Cały czas, aż do emerytury. A ja wam powiem, że gówno prawda. No, chyba że macie ochotę nabawić się nerwicy, siwych włosów, chorób serca, nałogów i przedwczesnego wytrysku lub (chyba jeszcze gorzej) impotencji. To nieprawda, że trzeba być najlepszym, chyba że jesteś sportowcem. Zazwyczaj wystarczy nie być najgorszym. Może Nobla za to nie dostaniesz, ale będziesz spał spokojniej. A teraz - byle do piątku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz