środa, 22 marca 2017

Wydłużyć weekend!

"Wilk z Wall Street", reż. Martin Scorsese
Czy wy także chcecie wiedzieć, co robi zawodowo osoba, którą właśnie poznaliście? To takie naturalne, że właśnie zawód jest jednym z głównych kryteriów nas określających. Chyba, że sami mamy gównianą robotę i nie chcemy się do niej przyznawać.Wtedy nie pytamy innych o życie zawodowe, gdyż groziłoby to tym, że interlokutor zapyta nas o to samo.

Tak, tak, kochani. Praca jest ważna. Praca nas określa. Dzięki pracy możemy się pochwalić zdjęciami z zagranicznych wakacji, nowym autem, kolacją dobrej restauracji lub prezentami, które kupiliśmy na gwiazdkę naszym dzieciakom.

Bez obaw, nie zdradzę wam, co robię zawodowo. Dość powiedzieć, że wielu ludzi mocno by się zdziwiło, gdyby odkryli, że to właśnie ja wylewam tego typu żale w sieci.

Wróćmy do pracy. Do prestiżowej pracy. Gdy o tym wspominasz, ludzie od razu inaczej na ciebie patrzą. Tak, tak! Oto człek godzien zaufania. Oto facet, który ma poukładane w głowie. Nawet jeśli posiadasz jakieś słabostki, ot choćby alkohol, inaczej ta kwestia wygląda, gdy pracujesz, i to jeszcze pracujesz na szanowanym stanowisku. Pijący dyrektor i pijący bezrobotny. ten sam problem, ta sama choroba, a odbiór społeczny radykalnie różny.

Prestiżowa praca ma jednak drugą stronę medalu. Oto odkrywasz, że jesteś w stanie zrobić bardzo dużo, by prestiżu nie stracić. Bo jak to: jeszcze niedawno z dumą mówiłeś o swym stanowisku, a teraz miałbyś mówić, że się ono zmieniło? Lub jeszcze lepiej: że zostałeś ZDE-GRA-DO-WA-NY?
Więc tyrasz, kombinujesz, kalkulujesz, wietrzysz spiski. Wpierw praca zaczyna się wymykać z tradycyjnie ośmiogodzinnego dnia, później zaczyna zalewać także weekendy. A nawet jeśli w końcu doczekasz się wolnego weekendu, okazuje się, że sobotę przeznaczasz na ochłonięcie i zapomnienie o pracy, w niedzielę zaś myślisz już o niej na nowo. Przez cały czas poświęcony robocie obiecujesz sobie, że w weekend w końcu pobawisz się z córką, wspólnie wyjdziecie na spacer, do kina, żonie pomożesz w obowiązkach domowych, słowem: że będzie miło. Chuja tam miło! Tak wsiąkłeś w ten system, że nawet jeśli fizycznie nie jesteś w pracy, twój umysł nadal tam siedzi.

Tak przynajmniej mam ja. Gdy wreszcie doczekam się absolutnie wolnego weekendu, nagle staję wobec tego faktu zupełnie bezradny. Od sobotniego poranka po godzinę 17:00-18:00 myślę o tym, co zrobiłem lub będę robić w pracy. O tym, co udało mi się w niej dokonać oraz o tym, co spieprzyłem. Rozmyślam nad odbytymi rozmowami, nad rozmowami, które dopiero będę musiał przeprowadzić, a także tymi, których chciałbym uniknąć, lecz raczej mi się to nie uda. A już najfajniej jest wtedy, gdy przypomnę sobie o czymś, co uleciało z pamięci w trakcie wykonywania obowiązków służbowych.

Oto docierasz do ściany. Do miejsca, w którym pracujesz dla samej pracy. A co najsmutniejsze: alternatywa jest mizerna. Paradoksalnie: im więcej zarabiasz, tym trudniej godzisz się z myślą, że może warto zmienić coś w swym  życiu, że może warto zacząć robić coś spokojniejszego i... mniej opłacalnego.

Wiem, że świata nie zmienię. Że cuda zdarzają się sporadycznie. Szóstka w totka pewnie mnie ominie, lecz chcę jednego: by dzień wolny był autentycznie dniem wolnym. Niech weekend stanie się absolutnym trwaniem w tu i teraz. Tego chcę. Lecz by to uczynić, potrzebowałbym dodatkowego dnia między sobotą i niedzielą. Z drugiej zaś strony: należy on się nam wszystkim, jak psu zupa. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz