piątek, 20 maja 2016

Stare śmieci, nowe auto, czyli wpis złożony z rezygnacji, zmęczenia i frustracji

Więc jest tak:
a) nie zostanę pisarzem;
b) póki co, pozostanę dokładnie w tym miejscu, w którym jestem;
d) dopadło mnie permanentne wiosenne zmęczenie;
e) właśnie zauważyłem, że zabrakło tutaj podpunktu c), zatem wstawię go zamiast podpunktu f);
c) boję się oglądać wiadomości, słuchać radia, czytać gazet, bo z jednej strony gigantyczny PiS, z drugiej nieporadna jak dziecko "łopozycja";
g) nie mam pojęcia, czy teraz powinien być podpunkt g), czy jeszcze jednak podpunkt f);
h) skoro przed chwila było jednak g), teraz musi być h)
i) i koniec wyliczanki.

A - jest jeszcze jedna rzecz: wyjątkowo drażliwa i spędzająca sen z oczu perspektywa kupna nowego samochodu.

Jakby nie potrzeć - mam rodzinę, rodzina zaś potrzebuje czego? Auta rodzinnego! Chcemy jeszcze przed urlopem nabyć jakieś przechodzone cudeńko, w którym zmieścimy się my, zmieszczą się wszystkie bagaże, zaś kierowca nie będzie zmuszony do ocierania brzucha kierownicą oraz zatykania sobie uszu kolanami.

Przeglądanie ogłoszeń w necie już mnie zaczyna wkurzać, bo ciągle mam wrażenie, że wszyscy ci sprzedawcy nie tyle chcą sprzedać samochód, ile wcisnąć możliwie największemu jeleniowi możliwie największą tandetę. Ja zaś wpadam  w wyjątkowo ambiwalentne stany, gdyż z jednej strony zdaję sobie sprawę, że wszyscy wokół szukają jelenia, z drugiej zaś obawiam się, że i tak tym jeleniem będę ja!

Dlaczego, kurwa, nikt mi nie zaszczepił zamiłowania do techniki, motoryzacji oraz przeliczania orgazmicznej przyjemności na ilość koni mechanicznych. Miast śledzić mistrzostwa w piłce nożnej, czytałem Nabokova, miast wbijać sobie cenną wiedzę o wahaczach, dieslowskich silnikach, alternatorach, półosiach, rozrządach, skrzyniach biegów, czytałem, japierdolęnoniewytrzymam, Pana Samochodzika, słodka ironio. U Nienackiego można było dowiedzieć się wiele, lecz na pewno nie tego, jak w Polsce kupić przechodzony samochód i jeszcze być z tego zadowolonym.

A już najfajniej, gdy zaczynasz pytać się o opinię tak zwanych "fachowców". Rzecz oczywista, najlepszymi "fachowcami" są ci z rodziny. Czego bym nie powiedział, jakiej oferty bym nie przesłał, jakiej ceny bym nie podał, i tak najlepsze auto na sprzedaż ma sąsiad ojca! "Mówię Ci, weź ty tylko je obejrzyj, wsiądź do niego..., Igła normalnie, synek, igła". I już wiesz, że na pomoc nie ma co liczyć.

Chryste! Niech no jakiś bogaty wujek z Ameryki łaskawie zdechnie i zostawi pokaźny spadek. Pójdę wtedy do salonu, kupię nowiutki samochód, by objeżdżać okoliczne wioski razem z żoną i córką, i pokazywać wszystkim "fachowcom" wielkiego fakersa.

Trzymajcie kciuki, by te cwaniaki z auto-komisów nie zrobiły mnie w człona. Odmeldowuję się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz