poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Cała Polska czyta dzieciom... bzdury

Pewien mądry ktoś (zastrzelcie mnie, lecz nie pamiętam kto, pewnie można sobie go wygoglować, ale nie chce mi się) powiedział słuszną, aczkolwiek w niektórych kręgach kontrowersyjną, tezę:
Osoba, która czyta złą literaturę, nie różni się niczym od osoby, która nie czyta wcale.
Owa myśl powinna być zapisana wielgachnymi literami w każdej bibliotece dla dzieci. Każdej! Oraz odczytywana głośno każdemu rodzicowi, który wybiera dla swych pociech książki, by wieczorem wspólnie je czytać przed snem. Tymczasem wśród ogromnej liczby polskich rodziców panuje przekonanie, że generalnie to nie ważne, co dzieciak czyta, ważne, by w ogóle czytał. Otóż błąd! Ale o tym poniżej.


Do niniejszego wpisu natchnęła mnie wieczorna lektura wielce pouczającej książki z serii My little Pony, pod tytułem "Kucykowa niespodzianka". To zacne opowiadanie przedstawia historię młodziutkiej klaczy imieniem Pysia (lub w wersji angielskiej Pinki Pie. PINKI PIE! Nie wiem, nie sprawdzałem, lecz coś mi się wydaje, że gdybym wszedł na jakąś stronę z filmami porno i wpisał w wyszukiwarkę hasło Pinki Pie, zapewne niejedno wartościowe filmidło bym znalazł). Otóż - Pysia się budzi i z radością konstatuje, że dziś ma urodziny. Wraz z tą myślą pojawia się cała masa mniejszych lub większych dylematów, m. in.: czy imprezę urodzinową zrobić w altance na dworze, czy w domu (cała strona). Jednak słoneczny poranek zapowiada ciepły dzień, co sprzyja imprezie w altance (cała kolejna strona).

Po rozwiązaniu tego konfliktu Pysia zabiera się za przygotowywanie ozdób do altanki (całe 4 strony). Problemy zaczynają się przy dmuchaniu balonów. Jednak po chwili baloniki zaczynają do Pysi przemawiać (no, no, moim zdaniem scenarzysta "Pięknego umysłu" może czuć groźny oddech konkurencji na plecach). Cóż mówią? A co mają mówić? Składają jej życzenia z okazji urodzin. Ba, one nie tylko mówią, ale też oferują jej pomoc w... dmuchaniu balonów, co Pysia puentuje celną niczym strzał snajperski kwestią: "Wspaniale. A tak się martwiłam, jak nadmuchać tyle balonów!"

Kiedy już baloniki się same nadmuchają, dobiorą się kolorami i same się zawieszą na altance, zaczynają przychodzić inne kucyki (kolejne 4-5 stron).  Zabawa trwa. Zwierzaki wcinają tort aż miło, Ptysia zabawia gości rozmową (4 strony), aż tu nagle... baloniki otaczają solenizantkę i unoszą ją w powietrze, śpiewając przy tym "Sto lat!" (4 strony). Potem baloniki odlatują na jakieś inne urodziny, zaś cała przygoda kończy się subtelną i doprawioną nutką tajemnicy myślą bohaterki: "Ciekawe, czy za rok baloniki znowu się pojawią na moich urodzinach". KONIEC!

Tak, kurwa, moi drodzy. To już cała bajka. Wiem, wiem, to w końcu dla dzieci, by zachęcić je do późniejszej samodzielnej lektury, i tak dalej, lecz ja wam mówię, że bzdura. Do jakiej samodzielnej lektury? Nawet najprostsza baśń braci Grimm poraża wręcz barokową finezją w porównaniu z tym końskim gównem. Więc, proszę, nie wmawiajcie mi, że ten książkopodobny wyrób nakłoni kogoś do czytania poważniejszej literatury, bo "My little Pony" to, wbrew pozorom, NIE JEST LITERATURA!

A najgorsze jest to, że księgarnie i hurtownie są wręcz zalewane tego typu badziewiem dla dzieci. Dlaczego? Bo ktoś wyczuł, że rodzice, co prawda dali się przekonać, iż czytanie dzieciom jest ważne, lecz wydaje im się, że jakość czytanych rzeczy jest tutaj sprawą trzeciorzędną. Poza tym, tego typu książki od razu wpadają w oko maluchów. Z prostego powodu. Dziecko, programowo wręcz, posiada fatalny gust. Zaś do obrzygania kiczowate kucyki Pony są wyjątkowo perfidnym produktem, który, pod pozorem zaspokajania potrzeb estetycznych maluchów, wypełnia tylko jedno zadanie: zbić jak najwięcej forsy!

Drodzy Rodzice, jeśli serio myślicie, że czytanie dzieciom tego typu książek otworzy przed nimi wrota do świata Szekspira, Kundery lub chociaż Williama Whartona, to jesteście naiwni niczym przedszkolaki, gdyż jeśli czegoś dziecko może się nauczyć z tej lektury, to tylko takiej oto sprawy: bądź śliczną pustą lalą z ładnymi oczkami i zawadiackim loczkiem, a nawet balony będą same się nadmuchiwać na twój widok! Chcecie tego? Nie? To myślcie, co czytacie dzieciakom, bo nie wszystko, co można znaleźć w bibliotece publicznej, warte jest uwagi. Serio.

3 komentarze:

  1. Moim zdaniem te wszystkie durne bajeczki mają za zadanie uświadomienie dzieci w istnieniu takiego przedmiotu jak książka i względne rozbudzenie zainteresowania nim. Bo można dać bez żalu, że podrze, zje, oślini i co tam jeszcze, w przeciwieństwie do Zajebistego Wydania Wszystkich Baśni Braci Grimm (mam takie w języku niemieckim i bardzo bym chciała, żeby moja córa się tym zaczytywała za jakiś czas, ale póki co wara!). A i dziecko jest w stanie cokolwiek z tego zrozumieć na samym początku.
    Co innego dalej i tu się z Tobą w pełni zgadzam. Trzeba pokazywać pewne wzorce literackie, otwierać horyzonty, ale dopiero, gdy dziecko już coś jest w stanie obczaić samemu. I nie podtykać pod nos tylko i wyłącznie gównianych bajeczek. Ale również czytać samemu, bo przecież od małpowania mamy czy taty się zaczyna (obstawiam, że nie jestem wyjątkiem, a to właśnie mamie podkradałam książki, niezależnie od tego, jak mało z nich rozumiałam :P).
    Chyba, że Twoje dziecię połyka w wieku lat dwóch Trylogię Sienkiewicza z większą pasją, niż niektórzy poloniści. Ale z całym szacunkiem, nie sądzę xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się całkowicie. Jednak istnieje cały przemysł książkopodeobnych produktów, które mają na celu wykorzystać niewiedzę rodziców i przez całe lata zastępować wartościowe pozycje z literatury dziecięcej. Może to moja wina, że niezbyt precyzyjnie się wypowiedziałem, lecz działałem pod wpływem impulsu. Serio, większej bzdury nie czytałem od czasu przejrzenia 10 stron "50 twarzy Greya". Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń