Czy uważam, że aborcja jest złem? Uważam. Czy jestem za całkowitym zakazem aborcji? Nie, nie jestem! Ta pozorna sprzeczność wynika z mego osobistego przekonania, że decyzja o przeprowadzeniu aborcji jest zawsze konsekwencją wyboru między jednym a drugim złem. I często właśnie usunięcie dziecka okazuje się złem mniejszym.
Tutaj pewnie jeszcze większość z Was się zgadza, jednak teraz przejdę do spraw dużo bardziej kontrowersyjnych.
Otóż - i mówię to z pełną odpowiedzialnością za swe słowa - życie nie zawsze jest najwyższą wartością. Życie wypełnione cierpieniem, życie w skrajnej samotności, życie w patologicznym otoczeniu, czy właśnie życie będące owocem gwałtu - nigdy nie będą stanowiły dla mnie wartości ostatecznych.
Z drugiej zaś strony, decyzja o dokonaniu aborcji często wiąże się z wyborem, czyje życie i zdrowie są ważniejsze: matki czy dziecka. I - znów mówię to z pełną odpowiedzialnością - jeśli miałbym wybierać między moją żoną a dzieckiem w jej brzuchu, zawsze wybiorę żonę, choć ostateczne słowo powinno należeć do niej. Skupmy się jednak na męskim spojrzeniu. Żona jest istotą, którą kocham, doskonale znam, na której mogę polegać, która zapewnia mi zdrowy i regularny seks. Nie wiem, dlaczego właśnie jej życie miałoby być mniej wartościowe od życia istoty, która na dobrą sprawę jest mi zupełnie obca.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem nieczułym trollem, któremu zupełnie obojętny jest los jego dzieci. Lecz w tym konkretnym przypadku życie mojej żony będzie zawsze ważniejsze.
A zresztą nie o to chodzi. Chodzi o to, że prawo, które zupełnie blokuje tego typu decyzje, jest prawem okrutnym i kalekim. Całkowity zakaz aborcji to coś, o czym nie powinno się w ogóle na poważnie pisać w XXI w. Jednak piszę o tym.
Dlaczego? Bo się najzwyczajniej w świecie boję. Boję się, że za kolejną ciążą mojej żony (a może być ryzykowna, wszak nie mamy już 20 lat) mogą się kryć konsekwencje, których nie będę miał siły unieść. Że taka ciąża w państwie, które całkowicie zakazuje aborcji, może być wyrokiem śmierci dla mojej żony, karą dożywotniego kalectwa dla mego przyszłego dziecka, dla mnie zaś krzyżem, którego nie będę miał sił i odwagi udźwignąć.
Nazywajcie mnie jak chcecie, lecz nie każdy ma w sobie moc samotnego opiekowania się upośledzonym dzieckiem. Życie zaś nie zawsze jest fajne. Bardzo wielu ludziom życie nie oferuje niczego, absolutnie niczego cennego.
I, proszę, nie mieszajcie w to Boga, gdyż tu - na Ziemi - jesteśmy sami. Pomagajmy sobie i bądźmy wyrozumiali dla swych słabości. To jedyna droga, by liczba aborcji była jak najmniejsza.
Otóż - i mówię to z pełną odpowiedzialnością za swe słowa - życie nie zawsze jest najwyższą wartością. Życie wypełnione cierpieniem, życie w skrajnej samotności, życie w patologicznym otoczeniu, czy właśnie życie będące owocem gwałtu - nigdy nie będą stanowiły dla mnie wartości ostatecznych.
Z drugiej zaś strony, decyzja o dokonaniu aborcji często wiąże się z wyborem, czyje życie i zdrowie są ważniejsze: matki czy dziecka. I - znów mówię to z pełną odpowiedzialnością - jeśli miałbym wybierać między moją żoną a dzieckiem w jej brzuchu, zawsze wybiorę żonę, choć ostateczne słowo powinno należeć do niej. Skupmy się jednak na męskim spojrzeniu. Żona jest istotą, którą kocham, doskonale znam, na której mogę polegać, która zapewnia mi zdrowy i regularny seks. Nie wiem, dlaczego właśnie jej życie miałoby być mniej wartościowe od życia istoty, która na dobrą sprawę jest mi zupełnie obca.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem nieczułym trollem, któremu zupełnie obojętny jest los jego dzieci. Lecz w tym konkretnym przypadku życie mojej żony będzie zawsze ważniejsze.
A zresztą nie o to chodzi. Chodzi o to, że prawo, które zupełnie blokuje tego typu decyzje, jest prawem okrutnym i kalekim. Całkowity zakaz aborcji to coś, o czym nie powinno się w ogóle na poważnie pisać w XXI w. Jednak piszę o tym.
Dlaczego? Bo się najzwyczajniej w świecie boję. Boję się, że za kolejną ciążą mojej żony (a może być ryzykowna, wszak nie mamy już 20 lat) mogą się kryć konsekwencje, których nie będę miał siły unieść. Że taka ciąża w państwie, które całkowicie zakazuje aborcji, może być wyrokiem śmierci dla mojej żony, karą dożywotniego kalectwa dla mego przyszłego dziecka, dla mnie zaś krzyżem, którego nie będę miał sił i odwagi udźwignąć.
Nazywajcie mnie jak chcecie, lecz nie każdy ma w sobie moc samotnego opiekowania się upośledzonym dzieckiem. Życie zaś nie zawsze jest fajne. Bardzo wielu ludziom życie nie oferuje niczego, absolutnie niczego cennego.
I, proszę, nie mieszajcie w to Boga, gdyż tu - na Ziemi - jesteśmy sami. Pomagajmy sobie i bądźmy wyrozumiali dla swych słabości. To jedyna droga, by liczba aborcji była jak najmniejsza.
W pełni się z tobą zgadzam!
OdpowiedzUsuńzgadzam się, nie każdy chce męczyć się z ciężko chorym dzieckiem przez całe swoje życie, ktore byłoby piekłem dla rodziców i dla dziecka.
OdpowiedzUsuńw sedno!
OdpowiedzUsuńW sedno! Poza tym, nikt jakoś nie rozważa innej kwestii: JAK czułoby się dziecko ze świadomością, że jego matka nie żyje przez to, że się ono urodziło? I jak, do cholery, można nie widzieć, że świadome decydowanie się na osierocenie dziecka już od pierwszych chwil jego życia jest po prostu ZŁE? Przecież to nie jest to samo co nagła choroba czy wypadek...
OdpowiedzUsuń